sobota, 31 stycznia 2015

41. Drugie miejsce na podium też wybitnie cieszy

Zastanawiam się co wydarzyło się wczoraj, że blog zanotował piękną (drugą na dotychczasowym podium) liczbę 909 wejść...
Nudny wieczór w domu?
Niecierpliwa ciekawość co u mnie?
Może dorobiłam się własnego blogowego (choć milczącego łaskawie dotąd) trolla, który zapalczywie sprawdza czy wciąż dycham?
A może komuś zaciął się net i próbował bezskutecznie wejść na bloga 500 razy?

Ciekawa jestem. Choć to mało ważne. Jest mi bardzo miło. Jestem wzruszona, że nie uciekacie z nudów, choć czasem nie mam o czym napisać i piszę o bzdetach/monotematycznie. Rada jestem, że przeciwnie niż obawiałam się zakładając bloga, przybywa Was Czytaczy, zamiast ubywać.
Dziękuję, że jesteście. Że moje pisanie nabrało troszkę większego sensu niż wyrzucanie z siebie codziennych smutków i obaw związanych z chorobą.

Czy jest coś o czym chcielibyście przeczytać? Coś Was szczególnie ciekawi, nurtuje? Otwarta jestem na Wasze sugestie.

Lubicie Annie Lennox? Ten kawałek na pewno przyjemnie się słucha, choć mój Małżonek obdarzony totalnie odmiennym gustem muzycznym, pewnie zaprzeczy. Mam rację, Mężu?

piątek, 30 stycznia 2015

40. Who's That Girl?

Czas na pisanie wczorajszego posta został zeżarty przez lekkie i przyjemne kino telewizyjne. Czasem priorytetem jest posiedzieć na kanapie i poprzytulać się z W.

Już nie raz wspominałam, że odkąd choruję spotyka mnie wyjątkowo dużo miłych ludzkich gestów...
Odezwała się do mnie koleżanka, którą ostatni raz widziałam 20 lat temu. Że jest akurat w PL i że jeden z dwóch wieczorów jakie tu spędza chciałaby zmarnotrawić w moim łysym towarzystwie... Wzruszyło mnie to. A wieczór był przemiły :-) Dziękuję Aniu za odwiedziny!

Kilka dni temu w spontanicznym napadzie fryzjerskiego uniesienia obcięłam Córci grzyweczkę. Stała się teraz już na prawdę dużą panną, a ja nie umiem się na nią napatrzeć (tak, tak, wiem! nie jestem obiektywna, jako matka rzeczonego cudu nad cudami!)
Podziwiajcie! Ktoś ma ochotę na TAKĄ synową???? Zapisy otwarte!


środa, 28 stycznia 2015

39. Kochanie, chcę nowe futro!

Wspominałam, że mam w domu dwóch braci mniejszych?
Albo, że w zamierzchłych czasach przed dzieckiem, kiedy to miałam mnóstwo czasu na sprzątanie i mizianie futer, wyznawałam zasadę, że dom bez zwierząt to stacony dom??

Dwa złośliwe kociambry. Skutek mojego miękkiego serca do krzywdy, która spotyka bezbronne istoty (czyt. dzieci i zwierzęta). Oba z adopcji.
Pierwszy, chwilę po odejściu pierwszej kociej miłości, kiedy wciąż żyło we mnie przekonanie, że nigdy więcej nie zrobię sobie takiej przykrości związanej ze śmiercią kolejnego zwierzaka.
Bieda wyrzucona w 20 stopniowy mróz na ulicę. Z samochodu. Złamany nos, wybite zęby...

Szarak
Druga porzucona w lecznicy, w której leczyliśmy Szaraka z licznych zaniedbań przedniego...miejsca pobyty (nawet nie nazwę tego domem!). Właściciele przyszli ze zdrowym kotem z żądaniem uśpienia. Bo tak. Bo już nie potrzeba kłopotu.
Lecznica nie oddała jej już właścicielom.
Przerażona chudzinka. Głodzona, bita? To tylko domysły, snute na podstawie pochłaniania ogromnych ilości jedzenia, jakby na zapas i uciekania od jakiegokolwiek dotyku czy ruchu. Wciąż, po 5 latach u nas bardzo płochliwa i nieufna.

Mamba


Nie patrzę już po krzakach. Nie mam czasu na nowe dramaty, na sprzątanie, mizianie. Brak mi czasem cierpliwości do tych moich nawet. Ale w sercu kocham.

Moja młodsza Sis i jej chłopak mają dom zastępczy dla takich biedot. Odchowują uliczne mioty, wyadoptowują, przechowują futra czekające na prawdziwy stały dom. Podziwiam ich cierpliwość i ogromne serce do tego co robią.
Olin, mimo iż wciąż uważam, że to wariactwo, robicie coś wyjątkowego!

Jeśli kiedyś zdecydujecie się na kota, polecam się pamięci. U Oli na pewno czeka jakaś bieda na prawdziwy dom, swojego jednego jedynego człeka, co pokocha i zaopiekuje się i nie opuści aż do śmierci. W zdrowiu i chorobie, w szczęściu i nieszczęściu. Bo taka przysięga jest świętością, której nie wolno złamać, prawda?


ściągniete

wtorek, 27 stycznia 2015

38. Samobójstwo perfekcyjnej pani domu

Bardzo produktywna dziś byłam. Złapałam szwung perfekcyjnej pani domu. Uprałam wszystkie firanki i zasłony. Część czekała na to od ponad roku (szok!?), a po zdjęciu z karnisza niemalże stały. Błagam tylko nikomu o tym nie mówcie, spaliłabym się ze wstydu!

W ostatnim roku starania o tytuł perfekcyjnej mamy zepchnęły mnie z podium perfekcyjnej pani domu. Czy te dwie role można w ogóle pogodzić? Wątpię! Na pewno nie z mężem pracującym w systemie jaki praktykuje mój przyrzeczony...  

***

Chemia, ze względów organizacyjnych została przełożona na czwartek.  Przyszły czwartek, rzecz jasna.

Jak zwykle dbam o Wasze muzyczne gusta... :)
przesłuchane?
spodobane??
No!


poniedziałek, 26 stycznia 2015

37. Łysa perspektywa

Gdy wypadły mi włosy wydawało mi się, że nie będę miała oporów przed ujawnianiem swojego tymczasowego defektu przed obcymi.
Moją pewnością siebie zachwiała rozmowa odbyta już kilka tygodni temu z przemiłą amazonką, prowadzącą sklep z perukami (i nie tylko).

Siedzę sobie w salonie, w ustronnym pokoiku, na wygodnym fotelu, mierząc kolejne sztuczne włosy, które upodabniają mnie do dziwnych, nienaturalnych przebierańców...
Pani wychodzi w poszukiwaniu czegoś bardziej odpowiedniego dla mnie...
W tym czasie moja Mam zapala sztuczne światło, bo dzień pochmurny i ledwo co widać...
Wchodzi Pani i ostrzegającym głosem napomina, że światło zapalone, że z zewnątrz przez dużą szybę przechodnie wszystko zobaczą! Więc ja z uśmiechem odpowiadam, że mi to zupełnie nie przeszkadza!
Pani tłumaczy, że nie chodzi jej tylko o mnie. Że na zewnątrz może przechodzić wstydliwa Pani z podobnym problemem i gdy zorientuje się, że takie warunki panują u niej w salonie, nigdy nie wejdzie, nie przymierzy, nie kupi...
Zaczyna opowieść, że zna to wszystko z autopsji, bo od 15 lat też bez piersi, też przeszła chemie, bezwłose stany... i że ona też raczej do nieprzejmujących się należała. Ale... nie tylko na sobie przepraktykowała, że ludzie nie lubią mieć stawianych przed oczami smętnych obrazków, ludzi epatujących swoją chorobą, ułomnością. Że budzi to złość, irytację, a czasem nawet agresję.
I, że mimo otwartej postawy, z takimi ewentualnościami też muszę się liczyć.
Wydało mi się wtedy, że Pani mówi chyba o sytuacjach sprzed 15 lat, że teraz jest co innego, ludzie są bardziej otwarci, tolerancyjni...

Niemniej... tego samego dnia, swój turban, mimo, że grzałam się już przeokrutnie zdjęłam dopiero na swoim szpitalnym łóżku, a nie w korytarzu. Wciąż miałam w pamięci brzmiące słowa Pani ze sklepu. Wciąż analizowałam kogo mogłabym obrazić/porazić/zirytować swoją łysą głową.
Dziś, gdy wchodzę do sklepu w ciepłej czapce i zaczyna mi ciurkiem płynąć pot po karku i plecach zdarza mi się zdjąć czapkę, pod którą nie ma innego nakrycia. I wiecie co? Wciąż pamiętam tą rozmowę. Czuję się nieswojo, głupio, jak gdybym zdjęła gacie na środku sklepu i wrzasnęła "ludzie patrzcie! goła DUPAAAAA!"
wiem, że to głupie, czuję to całą sobą. Mam wewnętrzne przekonawnie, że robię coś zupełnie naturalnego, jak 95% ludzi wchodzących do sklepu, po prostu zdejmuję czapkę.
A jednak mi głupio, goło... Wolę schylić głowę, nie patrzeć nikomu w oczy. Boję się, że zobaczę głupi uśmiech, dziwne spojrzenie, zakłopotanie. Nie chcę nikogo kłopotać.
Dopiero w samochodzie wypytuję Męża czy się gapią, czy coś szepczą... Nie, zupełnie nie, nic się nie stało... ulga.
Dacie wiarę, że nie należę ani od osób nieśmiałych?
Tak, punkt widzenia zależy jednak od miejsca siedzenia!


niedziela, 25 stycznia 2015

36. Weekendowe wyskoki

Dobre samopoczucie skutkuje intensywnie normalną aktywnością życiową!
Byciem pełnoetatową mamą, półetatową panią domu, a nawet dorywczo istotą z ciągotami towarzyskimi.
Brak czasu na polegiwanie skutkuje zatem brakiem cielesnego kontaktu ze smartfonem oraz internetem. I tak oto nastała luka w regularnym postowaniu na bloggerze...
źródło


Spędziłam miły weekend. Co prawda nie tak normalny jak przed rozpoczęciem trucia padalca, ale będący namiastką mojego poprzedniego wcielania.

wizytowałam miłych sąsiadów, z którymi porwaliśmy trochę boki od śmiechu (dziękujemy za miły wieczór P&T&B!)...

zaspokoiłam moje niezdrowe kulinarne żądze, pochłaniając na tylnym siedzeniu niebieskiej strzały mckanapkę,  pozwalając jednocześnie rocznej córeczce skosztować frytek (o ja wyrodna matka!!!!)...

uświetniłam swoją wyjątkową osobą kameralne przyjecie urodzinowe Szwagierki...

pomarzłam z Córcią pod kościołem...

a nawet przeorałam biedronkowe kosze w poszukiwaniu absolutnie niezbędnych mi do dalszego życia nowych gadżetów (zakupiłam słitaśny kubek termiczny z myślą o uraczeniu się gorącą herbatką podczas następnego wlewu chemii).

Powiecie normalne, zwyczajne czynności, których jednak brak zaczyna padać mi na głowę.
Klosz chroniący mnie przed zawirusowaniem zaczyna mnie dusić i męczyć...
Zerwałam się ze smyczy, ale grzecznie już wracam do swojej budy ;-)

czwartek, 22 stycznia 2015

35. This world ain't simple

Ogłaszam wszem i wobec, że od południa wracam do świata żywych. SuperBabcia uważa, że to jej moc i obecność sprawiła :-) No to dziękuję!
Joooooł czuję napływającą moc! You crazy world, crazy world!

Poty i uderzenia nie odpuszczają, co zaczyna mnie mocno martwić, szczególnie biorąc pod uwagę domniemania doktorka Google, że to jednak rychło nadchodząca postchemiczna menopauza... mam jedynie nadzieję, że potrwa na tyle długo by skończyć to chemiczne trucie zanim faktycznie nastąpi, zamieniając mnie w hormonalną staruszkę... Chyba staję do wyścigu z czasem.

Baaaaaaardzo klimatyczny kawałek...
 

I feel real danger
This world ain't simple
But I'm strong, I know how to get out
And I'll find my way 'cause
'Cause it's love, real simple
And that's how it works

środa, 21 stycznia 2015

34. Sto lat Babciom i Dziadkom!!!

Kochanym, troskliwym, rozpieszczającym Babuniom i Dziadziuniom życzę beztroskich radości z wnusiow, mocy zdrowia by szaleć w zabawie co sił, spełnienia własnych najskrytszych marzeń!!

Podobno miłość babci i dziadka jest absolutnie wyjątkowa i niezastąpiona dla dziecka. Cieszę się, że sama mogłam jej doświadczyć, że moja Córcia ma cudownych, zakochanych w niej bez pamięci Dziadków, a nawet Pradziadków!
Dziękuję, że jesteście!



Dzisiejszy odcinek bloggera sponsorowały Wiercące Bóle Kości i Niekończące się Uderzenia Gorąca. Dobijcie mnie...

wtorek, 20 stycznia 2015

33. Z duszą na ramieniu


Uwielbiam się bać!! Podobno od dziecka uwielbiałam ten stan. Chciałam oglądać bajki, które przerażają, potem podglądałam ukradkiem horrory oglądane przez dorosłych, podbierałam Mamie Detektywa, gdy już umiałam sprawnie czytać.

Wyrosłam na prawdziwą horroromaniaczkę. W kinie, zawsze wybiorę dreszczowiec lub film z choćby małą, kryminalną nutką. Zaczytuję się wszelkimi szanującymi pisarzami grozy, ubóstwiając absolutnie mistrza - S. Kinga.
Jeśli tv nadaje jakiś thriller (który z ogromnym prawdopodobieństwem już widziałam), ku pomstowaniu mojego Męża, raczej będzie on na wieczornej kanapie u nas w domu. Nie musicie się nawet zastanawiać - potwierdzam, dziś leciała u mnie Inwazja ;-)
Najbardziej fascynują mnie opowieści o ataku tajemniczej choroby, która wytrzebia ludzkość prawie do cna, a jeszcze lepiej, jeśli zamienia większość populacji świata w istoty żądne krwi i życia tych niewielu biedaków pozostających przy życiu...

taszczyliście kiedyś ze sobą ceglaste książki jak TO, Bastion (lub inne) aż do przeczytania ostatniej strony?
drżeliście o ludzkość z W. Smithem w opuszczonym NY w Jestem Legendą?
oglądaliście zza koca 28 dni/tygodni później?
Eh, mogłabym wymieniać całą noc! I bać się całą wieczność! Przyjemny to stan. Pewnie dlatego, że tak nierzeczywisty. Że wiem, że w ciemnym pokoju nic na mnie nie czyha, a nocny świat nie skrywa zazwyczaj nic więcej niż nadchodzący nowy dzień.

I z tego jednego strachu tylko chciałabym zrezygnować... nie poczuć go już nigdy. Spać i budzić się spokojnie, bez lęku o jutro, o to co będzie za rok... za magiczne dla rakowca 5 lat... Nigdy nie kupić biletu na TEN seans.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

32. Nocne majaki

Czy mieliście kiedyś sen?
przestraszny, przeokropny...
śmierć lub choroba kogoś bliskiego, tragiczny wypadek, niezdany najważniejszy egzamin życia?

I nagle! Łejki łejki! 

Budzicie się...  z uczuciem niewymownej ulgi!! Jej! To tylko sen, to tylko sen!!! Jestem w swoim łóżku, za oknem ciemno, zimno, wstawać trzeba, ale co tam! Budzę się w swojskiej, znanej jeszcze z wczoraj rzeczywistości. Co tam największy mróz, śnieg, natłok obowiązków dnia! Koszmar był tylko senną marą, po porannej kawie odległą niczym zeszłoroczna zima...

Miałam kilka takich koszmarów i takich poranków.
Teraz zdarza mi się obudzić i przez ułamek sekundy pomyśleć... Boszzzzzz to był tylko sen!!!
Przejeżdżam ręką po głowie, aby strącić resztki zmory sennej...
Coś nie gra! Łysa głowa?
Więc jednak TO nie był sen. Teraz to moja rzeczywistość...
A może jednak jutro stanie się cud i zdołam się jednak obudzić?


Gdy co wieczór, przed prysznicem dotykam raczysko, niczym ciągnięta sadystyczną chęcią sprawdzenia stanu wroga, prawie go już nie czuje, taki jest biedak malutki!
Mam wtedy przedziwne wrażenie nierealności tej sytuacji. Jaki rak? Czy ja go kiedykolwiek poczułam? Skoro go nie ma, nie będzie żadnej operacji, żadnego więcej lęku, żadnych łez... to musi być jakaś koszmarna pomyłka!
Wtedy smętne, łyse lico w lustrze przypomina mi, że to jednak wszystko się zdarzyło, nie ma mowy o pomyłce... że to na razie wygrana bitwa, a nie wojna. Blada twarz i niewyraźne oczy ostrzegają... miej się na baczności! Trzymaj bojowy szyk i nie daj się zaskoczyć, wyprzedzić!!! Z taką aparycją nie zapominaj kim się stałaś! Wojowniczką, a nie żałosnym romantykiem!




I've been worryin' that my time is a little unclear
I've been worryin' that I'm losing the ones I hold dear
I've been worryin' that we all, live our lives, in the confines of fear

niedziela, 18 stycznia 2015

31. Mam niezaspokojonego smaka!

Smak też się wykończył za działaniem chemicznej trucizny.
Frankfurterki smakują jak musztarda, musztarda jak ketchup, ketchup z musztardą... jak chlebek słonecznikowy.
I wciąż mam chęć na coś dobrego, coś niepapierowego, prawdziwego, kwaśnego, ostrego, słodkiego... WYRAŹNEGO! Moja Mam przekonuje, że nie jest najgorzej. Że mogłabym czuć 24h metalowy posmak, jak niektórzy relacjonują pochemiczne sajd efekts...
Tego się będę trzymać!
A za parę dni gdy już będę miała czym smakować wrzucę na ruszt... chińczyka, kebsa, maca... taaaaak za mną chodzi jakieś niezdrowe, wyraźne jedzenie!!!! A co najlepsze, wiem, że wraz z powrotem smaku ta chęć też się skończy :-)

Tymczasem... jestem jealous, że wy odbieracie przynajmniej jeden ze swoich zmysłów intensywniej niż ja...


sobota, 17 stycznia 2015

30. Posterydowa menopauza?

Moc na wyczerpaniu. Rozładowała mi się bateria.
Byłam dziś mamą zalegającą na kanapie, popołudniowo drzemiącą razem z dzieckiem. Dobrze, że Babcia wyspacerowała, ogarnęła zakupy domowe, a tata wrócił o ludzkiej porze z pracy.

Miałam noc i dzień posterydowych, ewentualnie pochemicznych (?) uderzeń gorąca.
Uderzeń jak młotem w głowę, kiedy najpierw robi się masakrycznie gorąco przez całe ciało...
na akord zrzucam czapkę, swetry (w porze nocnej kołdrę) aby nie zwariować... i wtedy, po krótkiej chwili łysa głowa paruje i nieprzyjemnie ziębi, jak obłożona lodem.
Oooooooohydne uczucie! Już teraz wiem czemu wywołuje tyle frustracji w przechodzących menopauzę kobitkach :-(


Będzie nostalgicznie... a co tam! poczujcie mój słaby nastrój...
 


piątek, 16 stycznia 2015

29. Tylko krowa nie zmienia poglądów

Znacie te niedogodności macie/tacierzyństwa?
Nawet jako ciężarna byłam niezachwianego, jak mi się wydawało, zdania, że niemowlę powinno spać od początku życia w swoim łóżeczku.
W jakichkolwiek dyskusjach twardo oponowałam, że branie do swojego łóżka nawet noworodka to występek co najmniej karygodny, niesłużący małżeństwu i rozpuszczający latorośl jak dziadowski bicz.

Już w szpitalu okazało się, że teoria znacząco rozjechała mi się z praktyka i obie noce, które spędziłyśmy na oddziale położniczym, Córeńka spała ze mną w łóżku, przy piersi.
Po powrocie do domu, mimo sprezentowanej nam niani elektronicznej, nawzajem z mężem przekonywaliśmy się, że pozostawienie takiej kruszymy samej w pokoju jest nieostrożne, a może nawet zakrawa o zachowanie niehumanitarne, w związku z czym Mała spala obok naszego łóżka w wózku. Szybko jednak okazało się, że wstawanie do nocnego karmienia jest ponad moje siły i tak Ada zagościła na dobre w naszym łóżku. Im dłużej ta sytuacja trwała, tym bardziej oboje (a może we troje) rozlubowaliśmy się w tym stanie rzeczy. Podejrzewam, że trwałby on nadal gdyby w nasze życie nie wtargnął rak, który zmusił mnie do zaprzestania karmienia piersią (które nieprzerwanie trwało ponad rok również w nocy). W ten oto sposób nadarzyła się okazja do przyuczenia Córci samodzielnego spania w łóżeczku (które przenieśliśmy do naszej sypialni).

Większość nocy i tak kończy się przeniesieniem Małej do naszego łóżka, która wciąż mocno domaga się bliskości mamy i taty. Półgodzinny płacz i lament w jednej sekundzie kończy się gdy tylko ma możliwość przytulić się do jednego z nas. I nawet jeśli niecierpliwie zastanawiam się jak długo potrwa jeszcze ten taniec pomiędzyłóżkowy, to uwielbiam chwile gdy Córcia wczepia się w moją szyję jak mała małpka i przyjemnie mrucząc zasypia w moich ramionach.

Między innymi to doświadczenie nauczyło mnie, aby nie osądzać niczyich zachowań w sytuacji, której sami nigdy nie znaleźliśmy się. Jakiekolwiek wyobrażenia o sytuacjach typowo hipotetycznych często okazują się być co najmniej śmieszne w zderzeniu z rzeczywistością.
Też kiedyś życie dało Wam taką naukę?

czwartek, 15 stycznia 2015

28. Keep it rocking

Padł na mnie wczoraj blady strach, że trzeci cykl chemii będzie drogą przez mękę. Wieczorem dopadły mnie koszmarne mdłości, bóle brzucha, nóg, głowy, osłabienie. Jak nigdy tak szybko i tak mocno.
Całe szczęście bateria leków postawiła mnie na nogi i dziś już nastał zupełnie standardowy drugi dzień "po". Była siła na spacer, super apetyt, ulga, że już w porządku mój żołądku...
Całość doprawiłam drzemką w środku dnia, dzięki obecności Superbabci, która zajęła się absolutnie wszystkim co byłoby na mojej głowie.

Półmetek za mną. Teraz trzeba popracować nad morfologią, aby czwarty terminowy wlew dorzucił garść żałobnego piachu na trumnę gada. Do przodu! Do przodu!

***
Johna Legenda odkryłam podczas moich wojaży po Zielonej Wyspie. To była muzyczna miłość od pierwszych nut... Spróbujcie może i Was zauroczy...


środa, 14 stycznia 2015

27. Na dragach

Chillout na oddziale chemioterapii

A po działce dobrego towaru odwala głupawka :-D


Następnym razem muszę zgłosić do Pani Doktor nowe działania niepożądane!!! 

***

Za trzy tygodnie zaplanowane usg. Już nie mogę doczekać się żeby zobaczyć truchło tego skur...syna!!!

Węzły chłonne wyglądają obiecująco. 
Obiecująco pod względem rokowań wyzdrowienia. Nie ma nawet opcji żeby je pozostawić. Czuję się trochę głupia, pytając o to. Ale w końcu nadzieja matką głupich. 

***

Dziwne są te rozmowy spod znaku archiwum X tu na oddziale...
Pani nie chodzi broń Boże do energoterapeutów! Oni są dotknięci ręką szatana! - szeptała mi konspiracyjnie Pani Przeraźliwie Opuchnięta od sterydów. Przerzuty do mózgu.
Nie chodzę i tak jestem sceptykiem, biologiem, trochę naukowcem...

Czy słyszała Pani o tej cieciorce? - wesoło pytała mnie dziś żwawa Pani z gadem wielkości bochna chleba od dolnych narządów (nie wiem, nie wiem jak można tyle czasu chodzić z niezdiagnozowanym bólem i ogromnym brzuchem!!!!???)
Ale co z tą cieciorką? nie słyszałam... - morduję czas ciekawością, skoro Pani Sąsiadka już nie daje mi spać
No przykleja się czosnek na 12-24 godziny do nogi. Tam powstaje taki bąbelek. Skrobiemy go, otwierając ranę. Przyklejamy cieciorkę, zmieniając ją codziennie. Cieciorka wyciąga wszystkie toksyny, a nawet całego raka! Ona pęcznieje w oczach od tego zła, co wyciąga, Pani mi wierzy! Tak piszem w ynternecie, że to trzeba robić całą chemię (Pani Od Cieciorki już rok na chemii), a nawet rok po.
Zszokowana, możliwością zakażenia, tylko kiwam głową jak piesek na tylnej klapie samochodu...

W chorobie tej ważna jest przecież psychika. Medycyna wszerz i wzdłuż udokumentowała działanie efektu placebo. 
Pewnie moje nieporadne modlitwy do Boga, msze o uzdrowienie gorąco praktykowane przez osoby mi bliskie i te zupełnie nieznane też wyglądają dla ateisty co najmniej śmiesznie...

Na onkologii to teraz tak widzę... odbieram... pamiętam nie po imieniu, może trochę po twarzy, ale głównie po tym gdzie siedzi padalec... Rak kolejny raz odczłowiecza człowieka.


Czy to namolne lub nudne, że daję Wam muzę do przesłuchania? W końcu to co podoba się mi, niekoniecznie może interesować i Was...


wtorek, 13 stycznia 2015

26. Kobieta o pięknym sercu

Czy ktoś kogo nie znacie w realu przygotował kiedyś dla Was wyjątkową niespodziankę?

Swojego czasu poznałam na pewnym forum internetowym grupę cudownych Kobiet, które ogromnie wspierały mnie i pomagały w walce o karmienie piersią.
Dostałam wtedy MNÓSTWO pozytywnej energii, wsparcia, rad. Nieoceniona była to pomoc. Zagrzewająca do walki, dająca siłę by się nie poddawać.
Kochane Kobietki teraz dopingują mnie w walce z ohydnym gadem.

Jedna z nich w trosce o marznącą głowę zrobiła dla mnie własnoręcznie czapeczkę. A jakby tego było mało... dorobiła drugą, mniejszą dla Córci. Wzruszyła mnie tym gestem, złapała za serce pięknym listem, poświęconym czasem (a ma dwójkę małych szkrabów!).

Justyna, dziękuję Ci. Masz piękne, dobre serce, otwarte na innych ludzi. Wiem, że Pan Bóg wynagrodzi Ci ten piękny gest (i zapewne nie tylko ten). Żałuję, że nie znamy się w realu. Cudnie byłoby mieć taką przyjaciółkę.

Na zakończenie patrzcie i podziwiajcie...
(przepraszam za jakość, zdjęcie ja+Ada robione komórką przez prababcię Ady, która dziś spacerowała Córcię i zgotowała nam pyszne risotto...)








A na zakończenie posłuchajcie... jestem pozytywnie nastrojona tą miła niespodzianką, więc coś optymistycznego, szczególnie z myślą o jutrzejszym dniu...

I TU BLOGGER ZŻARŁ MUZYKĘ, KTÓREJ NIE DA SIĘ PRZEKLEIĆ!!!!! GRRRRR!!!
WKLEJAM WIĘC ZWYKŁY LINK...
https://www.youtube.com/watch?v=jZhQOvvV45w

***
na zupełny koniec jeszcze mała, wielka kwestia... wczoraj blog pobił swój rekord odwiedzin.
1 108 wejść
to niesamowite! przekraczające moje najśmielsze oczekiwania!
sprawia, że mam ochotę wciąż dzielić się z Wami każdym moim dniem.



poniedziałek, 12 stycznia 2015

25. Jest MOC!



Lubię MÓC
Lubię MOC

Lubię być samodzielna, ogarniać swoje sprawy i swój bałagan
zaprowadzać porządek :)

Zrealizowałam niecny plan wywiezienia Córci do Dziadków, aby móc w spokoju pojeździć na odkurzaczu :)
Dom gotowy na dni mojej niemocy. Choć już nie w takim standardzie jak kiedyś.
Uleczyłam się z totalnego perfekcjonizmu w sprzątaniu, gdy musiałam leżeć, aby utrzymać ciążę, a potem gdy okazało się, że malutkie dzieciątko w domu z problemami jedzeniowymi nie idzie w parze z mieszkaniem zdającym test białej rękawiczki.
Dziś cieszę się jak mam odkurzone, zmyte podłogi i czysty wucet. Słaby standard?
Może i słaby. Marzy mi się, że za chwilę dam radę wyszorować fugi, umyć okna, uprać zasłony, zapastować podłogi... taaaaaa nie w tym życiu! Po chemii czeka mnie amputacja. I w sumie mastektomia to pikuś przy usunięciu węzłów chłonnych, po której wiele będę musiała odpuścić na dobre, na zawsze, do końca życia. Boję się trochę jak się w tym odnajdę. Jak zniosę ten brak samodzielności, którą tak lubię.
Nic to! Najważniejsze to ŻYĆ! Reszta to tylko małe niedogodności. Dobrze, że mam córkę. Syn by nie ogarniał.

Mamo, nie załamuj rąk nade mną!
wiem ile mogę
wiem, że muszę się oszczędzać
proszę, spróbuj zrozumieć mnie
moją potrzebę zachowania normalnego funkcjonowania
w końcu nie daleko pada jabłko od jabłoni...
pamiętasz jak z nogą w gipsie wiozłam Cię do pracy, bo coś koniecznie trzeba skończyć i NIKT inny tego nie zrobi???
pamiętasz jak grabiłaś liście przed furtką ("Córcia tylko przed furtką! Zobacz jaki ogród w opłakanym stanie!")
bo liście przedfurtkowe nie zniesą leżakowania do wiosny pod śniegiem
bo jak to wypada przed domem mieć taką chordę suchych pozostałości??? ;-)


***
 
Lubię jak się dzieci rodzą.
Witaj mała Alu na tym pięknym świecie! Cieszę się, że jesteś. Cała i zdrowa. Taki wymodlony cud... Cuda się zdarzają, a Pan Bóg słucha o co prosimy.Dziękuję!
Bądź skarbem dla swojej mamy!
Gratuluję Wam Rodzice!


niedziela, 11 stycznia 2015

24. Ciężarówka

Dzień spod znaku "mamo dziś nie zjem żadnej z zupek, którą mi ugotowałaś!" dał mi się we znaki.
Miło jest  powspominać czas kiedy jedyną niesubordynacją mojej niepokornej Córci były zbyt mocne kopniaki w organy wewnętrzne mamy...



Ciąża była dla mnie bardzo wyjątkowym i przyjemnym czasem. Nie cierpiałam na większość uciążliwych ciążowych przypadłości, jak wymioty, zawroty głowy, złe samopoczucie. Czułam się piękna, spełniona, szczęśliwa. Przyjemnie było być w centrum zainteresowania wszechświata, jak mi się wtedy wydawało.
Jedynym stresującym momentem była próba przedwczesnego porodu i późniejszy okres pięknej, słonecznej i ciepłej jesieni, którą musiałam spędzić na leżąco aby utrzymać Córcię w brzuchu jak najdłużej.
Udało się.
Mimo długiego i bolesnego porodu przeżyłam niesamowite doświadczenie narodzin dziecka. Trudne, ale wciąż wierzę, że warte przeżycia.
W połowie pięknego sierpnia, w 27 tygodniu ciąży, Mąż zrobił mi miłą niespodziankę, której efektem są poniższe zdjęcia. Wyjątkowa pamiątka :)
Bardzo chciałabym doświadczyć tego pięknego stanu jeszcze raz...







I nie umiem pozbyć się myśli, gdy patrzę na te zdjęcia... byłeś tam już??? ile mnie już zagarnąłeś gdy miałam w głowie tylko to bezbrzeżne szczęście? nieświadoma, bez szans obrony tego co moje... to podłe i nikczemne atakować bez ostrzeżenia, bez jawnego wypowiedzenia wojny... NIENAWIDZĘ CIĘ ZA TO! i za parę innych spraw też...

sobota, 10 stycznia 2015

23. Przychodzi baba do lekarza...



Ilu znacie TAKICH lekarzy? Ja znam kilku. Choć na swojej drodze spotkałam i innych...
I dziś o tym innym chciałam popełnić post.

To wyjątkowy lekarz chirurg onkolog. Stateczny Pan starej daty. Człowiek, który nie potraktował mnie jak kolejnej pacjentki w kolejce. Choć słysząc opinie o Nim, powinnam rzec, że potraktował mnie jak KAŻDĄ INNĄ swoją pacjentkę.
Doktor G. był pierwszym ogniwem, na które natknęłam się w całej onkologicznej machinie. Doktor, który znając realia naszej chorej służby zdrowia, braku terminów, kolejek... brał mnie za łapkę i chodził (sam osobiście) od gabinetów do rejestracji, prosząc swoich współpracowników o:
1. kolejneee usg bez kolejki
2. proszę spójrz na to dziecko, co za przypadek! (tak, tak, Pan Doktor w ujmujący sposób wciąż tytułował mnie Dzieckiem... :)
2. biopsję po godzinach pracy
3. kominek (konsylium lekarskie) organizowany w 10 minut
Doktor, który nie zlekceważył, nie wypchnął z gabinetu po 5 minutach wizyty, pomimo tłumu pacjentek na korytarzu...

Jednego tylko na naszej wspólnej drodze troszkę żałuję.
Że Doktor nie powiedział mi o diagnozie w cztery oczy.
Że odbyło się to na konsylium w obecności 7-8 lekarzy, w momencie dyskusji co z takim fantem robić.
Że nie miałam chwili na dojście do siebie.
Że czułam się jakbym była przezroczysta, niewidzialna, nieobecna, mała, przestraszona dziewczynka pośród tych żywych dyskusji kto ma rację... czy chemia, czy operacja oszczędzająca, czy mastektomia.

Wiem, że to nie ze złej woli, nie z braku empatii... jakoś tak źle dla mnie to wyszło, ot tyle... Najważniejsze, że tydzień po tym strasznym dniu otrzymałam pierwszy wlew nadziejodajnej trucizny...
Dziękuję Panie Doktorze... Wiem, że ta krótka opieka nade mną została, tam na górze, stosownie odnotowana...

piątek, 9 stycznia 2015

22. Is This How You Feel?

Z okazji wybitnego humoru, sprowokowanego dobrymi wynikami morfo, odtańczyłyśmy z Córcią taniec połamaniec przy rytmach energetycznej piosenki :)
Jeśli nie wystąpi pogorszenie lub gorączka... trzeci kurs się odbędzie w terminie (14 stycznia)!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
gadzie GIIIIIIIIIIIIIIIIŃŃŃŃŃŃŃŃ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
albo....
Spieprzaj dziaduuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!!!!!!!!!!!!!!!!!!
twój koniec jest bliski! drżysz, boisz się???? Is this how you feel?????


czwartek, 8 stycznia 2015

21 i pół. Only Love

Musiałam, musiałam!!! po prostu musiałam zapodać Wam cudeńko do zasłuchania się.
Ta gitara... dźwięk skrzypienia na gryfie... yhhhhmmmmm!!!!!
Nie pozwalam nie zgadzać się ze mną!!!

21. Maraton o życie

To będzie post dla Pań.
I Panów też.
Na przykład takich Panów co kochają swoje Kobiety. Może takich, którzy zastanawiają się nad prezentem dla ukochanej Mamy/ Żony/ Dziewczyny/ Córki/ Przyjaciółki...
Post o zadbaniu o siebie. O byciu o krok naprzód. Od diabła, który mnie dopadł. Od raka piersi.

Uchodziłam, jak mi się wydaje, za osobę dbającą o siebie. Niepijącą, niepalącą, nieużywkującą, dbającą o dobre odżywianie, codzienne wysypianie się, nowe życie kiełkujące i rozwijające się w moim łonie...
Regularne badania okresowe.
Kobietą, która od 10 lat nie pominęła żadnej cytologii.
Świadomej konieczności samokontroli piersi.

Z uwagi, że zawsze miałam wątpliwość czy dobrze ją wykonuję zawsze prosiłam ginekologa o takie badanie. Tuż przed planowaną ciążą, z okazji wejścia w nową dekadę życia, naszła mnie nawet myśl o wykonaniu USG piersi. Nie wiem już nawet w jakich okolicznościach ta idea rozmyła się w mojej głowie.
Może taki był zamysł Pana Boga, bym miała najpierw dziecko, właśnie TĄ Adę, a nie jakąś inną. Bo przecież gdybym dopięła swego, te dwa lata temu, okazałoby się, że jest RAK w początkowym (I) stadium rozwoju. Po dwóch latach jest to III stadium, w istniejącej IV stopniowej skali (czytaj z przerzutami do pobliskich węzłów chłonnych w ilości większej niż 1 sztuka).
Przyznaję jednego zawinienia. Braku samobadania przez najbardziej intensywny okres karmienia piersią (około 11 miesięcy). Z mojej perspektywy wydawało się to jak szukanie igły w stogu siana. Kobiety karmiące wiedzą co mam na myśli...
Po ograniczeniu liczby karmień, we wrześniu powróciłam do samobadania. Dziś wiem, że nie było wykonane przeze mnie poprawnie. Powinnam znaleźć wtedy dużego guza w prawej piersi, powiększone węzły chłonne. Chyba już zawsze będę zastanawiała się jak mogłam to przeoczyć, nie zauważyć... Wiem jedynie, że czułam się złudnie bezpieczna po badaniu piersi przez ginekologa na przełomie maja/czerwca.
Niespełna miesiąc później poczułam go. Przeraziłam się bardzo powiększonymi węzłami. Jakąś częścią siebie wiedziałam, że nie będzie dobrze.
5 dni później byłam już o lekarza onkologa. Potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko (ale o tym napiszę oddzielny post).

Proszę, apeluję, nalegam! Badajcie się! Samobadanie jest bardzo ważne, ale jeszcze ważniejsze jest REGULARNA kontrola w postaci USG i mammografii (zależnie od wieku). Jeśli nie zadbacie o siebie same, nikt za Was tego nie zrobi!
Jeśli zastanawiacie się nad pięknym, przydatnym prezentem dla swojej Kobiety, niech będzie to prezent dla życia - USG/ mammografia piersi!
Duży, ponad dwu centymetrowy guz znaleziony przeze mnie, jest najprawdopodobniej już przerzutowym węzłem chłonnym, a siewcą całego zła mały guzek, niewyczuwalny palpacyjnie nawet przez onkologa (sprawdzenie tego nastąpi dopiero po usunięciu piersi i przebadaniu wszystkiego co znajdą histopatologicznie), a znaleziony dopiero podczas USG!!!

TO KIEDY RUSZACIE DO DOKTORA? Czekam na meldunki popełnionych licznie badań!!!!!!!!!!
A cytologia kiedy wykonana? Kontrolne badania krwi? HIV, HCV?
Nie dajcie się wyprzedzić w tym maratonie o życie...

środa, 7 stycznia 2015

20. Wirus niepowikłany

Melduję, żem żywa. Wirus się nie powikłał, póki co. Tylko dlaczemu tak męczy ten kaszel!?
Jutro odpoczywam w samotni, Córcia znów jedzie do dziadków. Mam nadzieję nabrać zdrowia i wigoru jak nowo narodzona, bo dziś głowa wściekle boleśnie woła o uwagę...

***

Jestem prawdziwe zaskoczona liczbą odwiedzających! Prawdziwie pozytywnie!!!! Zaczynam się zastanawiać czy to aby licznik nie zwariował albo się popsuł...
Dziękuję!!! To bardzo, baaaardzoooo przyjemne wiedzieć, że wracacie do mnie. I bardzom ciekawa powodów takiego stanu rzeczy...

- Zobacz Ada, 5000 odwiedzeń!!!
- No co ty, mamo, nie wierzę!!! Daj, sprawdzę!!! 


Do zobaczenia, do poczytania, do potowarzyszenia Czytacze!!!!

wtorek, 6 stycznia 2015

19. ahu ahu... i do piachu!


jutro chyba znów zwizytuję internistę, bo mój kaszel nie odpuszcza. Powoli tracę nadzieję, że dostanę tą chemię w terminie (zaplanowana na 14 stycznia)...
a może poślecie mi tajemne moce leczące wirusy??? przyjmę każdą ilość dobrej energii!


poniedziałek, 5 stycznia 2015

18. "A gdyby tak oszukać czas..."

Mam bardzo czułą pamięć muzyczną.
I nie, absolutnie nie chodzi mi o fenomenalną zdolność powtórzenia na pianinie czy innym instrumencie dopiero co zasłyszanej melodii.
Być może... w moim mózgu na pewnym etapie rozwoju nawiązały się niepospolite połączenia pomiędzy neuronami odpowiedzialnymi za odbiór nadawanej melodii, a tymi, które generują emocje i myśli w tym samym momencie.

Pod koniec marca, u Wojowniczej raz za razem zachwycałam się utworem z wyjątkowym klimatem...






Mając na uwadze przeżycia autorki (wyjątkowej Amazonki walczącej z przerzutami) odebrałam wtedy ten duet mocno melancholijnie. Jednocześnie odczułam przeogromną wdzięczność, że jestem zdrowa, mam malutką (pięciomiesięczną wówczas) Córcię, że żyję bez lęku o każdy następny dzień, jak Ksena...

Wczoraj gdy usłyszałam Marcelinę i Piotra poczułam autentyczne Z A G I Ę C I E
C Z A S O P R Z E S T R Z E N I. W jednej chwili znalazłam się cząstką siebie w tamtym wiosennym, pięknym dniu... z uczuciem ulgi (STOP!), które momentalnie przerodziło się w świadomość jak bardzo nieaktualne są już dla mnie tamte emocje.

Że DZIŚ i TERAZ jest jak lata świetlne od marca ubiegłego roku

DZIŚ i TERAZ jest już innym światem

czas SPRZED raka, choćbym nie wiem jak bardzo chciała go przywołać, nie wróci już nigdy...

Moje pogodzenie z sytuacją pęka jak bańka mydlana.

Zaprawdę powiadam Wam... cieszcie się każdą spokojną chwilą jaka jest Wam dana. Nie znacie dnia i godziny gdy ktoś w jednej sekundzie zabierze Wam życie, które uważaliście za stałe i nienaruszalne.

niedziela, 4 stycznia 2015

17. Masz wiadomość!

Niesamowity jest potencjał internetu, poczty elektronicznej, możliwość komunikacji z Wami via blog, przekazania moich przeżyć i myśli do tak wielkiego grona ludzi, również nieznanych mi osobiście.
Jednak autentyczny dreszcz emocji wzudza we mnie prawdziwy, namacalny papierowy list w dłoni... Może jest to kwestia niecodziennosci tego typu korespondencji, może jej namacalnego jestestestwa, świadomość, że chwilę wcześniej była w dłoniach autora... a czego nie są w stanie dać litery na komputerowym ekranie.

Wczoraj znalazłam w skrzynce miłą niespodziankę. Autentyczną kartę świąteczną od najmłodszego brata wujecznego (nota bene czteroletniego)
To było bardzooooo przyjemne! Jeszcze raz dziękujemy!!!




sobota, 3 stycznia 2015

16. Zatańcz ze mną Skarbie!

Aż nogi rwą się do tańca...

...chodź zatańczymy!!!!





















Zastanawialiście się kiedyś ile kataru może wyprodukować jeden wcale niewielki nos??? Zadziwiające są te ilości!!! Moje zatoki wciąż upierają się aby płynąć Niagarą. Mam nadzieję, że po sterydzie wrócą do poprawnej łączności z rozumem, abyśmy mogli terminowo naszprycować się czerwoną trucizną!

piątek, 2 stycznia 2015

15. Babcia figlara

Czy wspominałam już, że po wyłysieniu pojawia się okropne uczucie chłodu w czerep?
Wciąż zastanawia mnie jak znoszą ten feler łysi mężczyźni i jak się do tego przyzwyczajają.
Mnie nieustannie to deprymuje. Szybko stało się dla mnie jasne, że o tej porze roku nie idzie zupełnie świecić łysiną. W ciągu dnia mam kilka opcji ocieplenia zmarzniętej czaszki (od chusteczek, przez turbany, do masochistycznej rozrywki z peruką), zupełnie odrębnym tematem jest tu kwestia, że generalnie ciężko idzie mi wytrzymać w jakimkolwiek nakryciu głowy dłużej niż godzinkę.
W nocy natomiast nie miałam żadnej alternatywy do "dziennych" rozwiązań.
Próbowałam otulać głowę kocykiem, układać na wezgłowiu dodatkową poduszkę, wiązać bawełnianą cienką chusteczkę. Niestety żadna z metod nie była na tyle komfortowe by w spokoju przespać noc. Przeszukałam nawet internet za szlafmycami, z zaskoczeniem odkrywając, że są dostępne tylko męskie (cóż za szowinizm!).
W końcu moja kochana babcia wymyśliła, że uszyje mi sama czapeczkę do spania.
Jakie było moje zdziwienie, okraszone salwą śmiechu, gdy w sylwestra dopiero odkryłam jeden jedyny, malutki napis z tyłu czapeczki...

Moja Mama skomentowała ten szokujący fakt: "motto na Nowy Rok", ale Babcia FIGLARA(!!!!!) zarzeka się, że był to uczynek zupełnie nieświadomy :)







***

Odwiedziłam dziś CO w Warszawie celem ustalenia czy mój rak zapisany jest mi do grobowej deski w genach. Wynik już za TRZY... miesiące...
Polecam się modlitwom i ciepłym myślom, aby moja druga pierś i szanowne jajniki mogły za te trzy miesiące odetchnąć ulgą.

czwartek, 1 stycznia 2015

14. Noworocznie


Mam wrażenie, że mogę się dołączyć do tych życzeń :-)

***

Powolutku dochodzę do siebie. Katar i kaszel wciąż mnie poniewierają, ale zeszło ze mnie przynajmniej to straszliwe osłabienie. I wreszcie znów wraca sen. A we śnie krwinki mnożą się i mnożąąąąą...