Rok temu było tak:
przeżywaliśmy pierwszy Sylwester z naszą wyczekaną, ukochaną Córcią.
O północy, na tarasie Mąż mi wyszeptał "ale nam się ten rok udał..." (mając w zamyśle wyprowadzkę do nowego mieszkania, szczęśliwe narodziny Adusi... Mężu, coś jeszcze??)
Fot z tego roku nie będzie.
Z prozaicznych względów - Adusia była znów oddelegowana do Babci, a gdy wieczorem wróciła, stanem umysłu była już bardziej w swoim (tak, tak! nareszcie!!!!) łóżeczku, aniżeli nastroju do robienia pamiątkowych zdjęć...
Fotę zrobię za to jutro. Jako symbol nowego POMYŚLNEGO początku, nowej historii, w której dzielna amazonka pokona podłego krogulca.
Życzę Wam Kochani dwóch rzeczy, których kupić nie można - miłości i zdrowia. Resztę sami zdobędziecie.
Dziękuję, że jesteście mi siłą i wsparciem.
Ważne informacje czyli strony bloga
▼
środa, 31 grudnia 2014
wtorek, 30 grudnia 2014
12. Chwilowe rozstanie
Ostatnie kilka dni, celem naszego (męża też dopadło) zdrowienia, oddelegowalismy Córcię na dzień do dziadków.
Po fatalnej zupełnie bezsennej dzisiejszej nocy, wreszcie zregenerowalam trochę siły całodziennym spaniem i polegowaniem.
Zanim dowiedziałam się o diagnozie raka, planowalam powrót do pracy w lutym i prawdę mówiąc byłam mocno przerażona jak będzie wyglądało moje rozstanie z Córcią, którą miała zająć się jedna z babć. Oczami wyobraźni widziałam niekończące się katusze mojej i jej, po ponad rocznym okresie spędzonym tak cudownie razem.
Jestem ogromnie zdumiona jak dobrze poradziła sobie z obecną sytuacją. Że beze mnie też zje, też uśnie, a jej dzień wcale nie był wypełniony tęsknotą i rozpaczą za mamą... a radosną zabawą z zakochanymi w niej babciami i dziadkiem (nie wspominajac cioć!), nawet pomimo złego samopoczucia spowodowanego przeziębieniem.
Nie mogę uwierzyć jak szybko rośnie, że z niemowlaka staje się coraz większą dziewczynką, odważną i ciekawą świata, autonomiczną osóbką, choć jeszcze niedawno fizycznie związaną ze mną. Tak bardzo pragnę mieć przed nami długie lata tej cudownej relacji, być przy niej w najważniejszych momentach jej życia, patrzeć jak zmienia się, dojrzewa, zakłada rodzinę, staje się matką. Dziś nie mam większych marzeń ponad TO jedno...
Córeczko, zrobię wszystko co w mojej mocy by być przy Tobie najdłużej jak będzie nam to dane.
Po fatalnej zupełnie bezsennej dzisiejszej nocy, wreszcie zregenerowalam trochę siły całodziennym spaniem i polegowaniem.
Zanim dowiedziałam się o diagnozie raka, planowalam powrót do pracy w lutym i prawdę mówiąc byłam mocno przerażona jak będzie wyglądało moje rozstanie z Córcią, którą miała zająć się jedna z babć. Oczami wyobraźni widziałam niekończące się katusze mojej i jej, po ponad rocznym okresie spędzonym tak cudownie razem.
Jestem ogromnie zdumiona jak dobrze poradziła sobie z obecną sytuacją. Że beze mnie też zje, też uśnie, a jej dzień wcale nie był wypełniony tęsknotą i rozpaczą za mamą... a radosną zabawą z zakochanymi w niej babciami i dziadkiem (nie wspominajac cioć!), nawet pomimo złego samopoczucia spowodowanego przeziębieniem.
Nie mogę uwierzyć jak szybko rośnie, że z niemowlaka staje się coraz większą dziewczynką, odważną i ciekawą świata, autonomiczną osóbką, choć jeszcze niedawno fizycznie związaną ze mną. Tak bardzo pragnę mieć przed nami długie lata tej cudownej relacji, być przy niej w najważniejszych momentach jej życia, patrzeć jak zmienia się, dojrzewa, zakłada rodzinę, staje się matką. Dziś nie mam większych marzeń ponad TO jedno...
Córeczko, zrobię wszystko co w mojej mocy by być przy Tobie najdłużej jak będzie nam to dane.
poniedziałek, 29 grudnia 2014
11. Niesupermanka
No jak syf to syf na całego. Cudu nie będzie, wirus mnie dopadł. Leżę i kwiczę cichutko do moich krwinek by spieły swoje małe tyłki i pomogły teraz ze zdwojoną siłą, nawet jeśli muszą walczyć w tak ograniczonym składzie. W końcu jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!!!!
Zapodam Wam tylko coś jeszcze miłego do posłuchania.... (chyba się zakochałam w tym głosie...)
Zapodam Wam tylko coś jeszcze miłego do posłuchania.... (chyba się zakochałam w tym głosie...)
niedziela, 28 grudnia 2014
10. Być mamą
Moja pierwsza noc bez Aduni. Przykra, samotna, nieprzespana... Pokój obok może być tak blisko, a jednocześnie tak daleko...
Cholerne raczysko odebrało mi możliwość utulenia płaczu, otarcia łez, wytarcia noska, ukojenia obopólnej tęsknoty ;-( bycia mamą, gdy najbardziej potrzeba.
To nie pierwsza rzecz, którą mi już odbiera.
W pierwszej kolejności... poczucie bezpieczeństwa, spokoju, potrzebnego by normalnie żyć...
Od kilku tygodni... samodzielność, niezależność...
Teraz... kobiecość, akceptację siebie...
I tego czego cholerze nie zapomnę nigdy - wyjątkową relację karmienia piersią mojej Córci... o którą musiałam walczyć jak lwica, bo nie była mi dana łatwo i naturalnie. Za którą wylałam morze łez, przeszłam góry trudów, bólu i poświęcenia. Wszystko co trzeba było, bo wierzyłam, że warto.
Gdy znalazłam dziada wciąż byłam BARDZO dumną mamą karmiącą.
Do czasu otrzymania diagnozy te chwile wypełnione były modlitwami by nam tego nie odbierać. Ostatnie nasze karmienie przeżyłam na chwilę przed pierwszą chemią.
Wciąż tęskno mi do tych czułości, były one dla mnie esencją mojej walki o wszystko najlepsze, tak naturalne co mogłam z siebie samej dać, esencją poświęcenia się w miłości do małego Człowieka.
Nienawidzę gdy coś odbierane jest mi siłą, szczególnie gdy z takim zapałem i wiarą nad tym pracowałam. Gdy czuję, że coś ode mnie nie zależy i jestem tylko marionetką w czyichś dłoniach. Mimo, że wiele osób radzi mi się na razie skupiać nad krótkodystansowymi planami, nie wybiegać za bardzo w przyszłość i nie zamartwiać odległymi sprawami, moje myśli dryfują wciąż wokół tego co jeszcze mi gad odebrał z mojej... PRZYSZŁOŚCI.
powrót do pracy, starego, nowego(?) życia...
może powtórkę podróży poślubnej (tym razem we trójkę) do Chorwacji?
drugą córeczkę, o której zaczęłam dopiero marzyć?
Z jednej strony moja nienawiść do gada rośnie z każdym dniem, z drugiej... to takie dziwne nienawidzić czegoś co stworzyło w końcu moje ciało.
Cholerne raczysko odebrało mi możliwość utulenia płaczu, otarcia łez, wytarcia noska, ukojenia obopólnej tęsknoty ;-( bycia mamą, gdy najbardziej potrzeba.
To nie pierwsza rzecz, którą mi już odbiera.
W pierwszej kolejności... poczucie bezpieczeństwa, spokoju, potrzebnego by normalnie żyć...
Od kilku tygodni... samodzielność, niezależność...
Teraz... kobiecość, akceptację siebie...
I tego czego cholerze nie zapomnę nigdy - wyjątkową relację karmienia piersią mojej Córci... o którą musiałam walczyć jak lwica, bo nie była mi dana łatwo i naturalnie. Za którą wylałam morze łez, przeszłam góry trudów, bólu i poświęcenia. Wszystko co trzeba było, bo wierzyłam, że warto.
Gdy znalazłam dziada wciąż byłam BARDZO dumną mamą karmiącą.
Do czasu otrzymania diagnozy te chwile wypełnione były modlitwami by nam tego nie odbierać. Ostatnie nasze karmienie przeżyłam na chwilę przed pierwszą chemią.
Wciąż tęskno mi do tych czułości, były one dla mnie esencją mojej walki o wszystko najlepsze, tak naturalne co mogłam z siebie samej dać, esencją poświęcenia się w miłości do małego Człowieka.
Nienawidzę gdy coś odbierane jest mi siłą, szczególnie gdy z takim zapałem i wiarą nad tym pracowałam. Gdy czuję, że coś ode mnie nie zależy i jestem tylko marionetką w czyichś dłoniach. Mimo, że wiele osób radzi mi się na razie skupiać nad krótkodystansowymi planami, nie wybiegać za bardzo w przyszłość i nie zamartwiać odległymi sprawami, moje myśli dryfują wciąż wokół tego co jeszcze mi gad odebrał z mojej... PRZYSZŁOŚCI.
powrót do pracy, starego, nowego(?) życia...
może powtórkę podróży poślubnej (tym razem we trójkę) do Chorwacji?
drugą córeczkę, o której zaczęłam dopiero marzyć?
Z jednej strony moja nienawiść do gada rośnie z każdym dniem, z drugiej... to takie dziwne nienawidzić czegoś co stworzyło w końcu moje ciało.
sobota, 27 grudnia 2014
9. Tendencja spadkowa
Jak w tytule...
Nie dość, że chemia zaczyna działać nie tylko na bydlaka w mojej piersi, ale również na właścicielkę rzeczonej piersi, to Córcia przeziębiła się, stając się dla mnie tykającą bombą...
Spadające na łeb na szyję białe krwinki robią ze mnie dość bezbronną ofiarę, ale nie umiem zdecydować się na wyprowadzkę z domu. Ona jest moją siłą, moją tarczą, celem by walczyć, nigdy nie rozstałam się z nią na dłużej niż pół dnia.
Chodzę więc w maseczce, płuczę w kółko wodą morską nos w nadziei, że uniknę zarażenia. A tak na prawdę co się miało już stać stało się pewnie tej nocy, gdy nieświadoma niczego tuliłam ją do snu...
Muzycznie wciąż Ed... posłuchacie?
Nie dość, że chemia zaczyna działać nie tylko na bydlaka w mojej piersi, ale również na właścicielkę rzeczonej piersi, to Córcia przeziębiła się, stając się dla mnie tykającą bombą...
Spadające na łeb na szyję białe krwinki robią ze mnie dość bezbronną ofiarę, ale nie umiem zdecydować się na wyprowadzkę z domu. Ona jest moją siłą, moją tarczą, celem by walczyć, nigdy nie rozstałam się z nią na dłużej niż pół dnia.
Chodzę więc w maseczce, płuczę w kółko wodą morską nos w nadziei, że uniknę zarażenia. A tak na prawdę co się miało już stać stało się pewnie tej nocy, gdy nieświadoma niczego tuliłam ją do snu...
Muzycznie wciąż Ed... posłuchacie?
czwartek, 25 grudnia 2014
8. Świąteczna metamorfoza
tadaaaaaam! poznajecie?
Peruka była w użyciu jakieś 15 minut łącznie, licząc z głowami prawie wszystkich gości wigilijnych ;) gorąco, swędząco, generalnie lepiej bez, mimo chłodu w czerep...
nie pękły Wam jeszcze brzuchy z obżarstwa? ja rozchodzę się w szwach! Ale cieszę się, że apetyt wciąż dopisuje :)
środa, 24 grudnia 2014
7. Radujcie się!
Kochani Czytacze :)
Życzę Wam cudownych Świąt w gronie ukochanych osób.
Szczęścia, miłości, zdrowia, spełnienia największych marzeń (i tych mniejszych również).
Życzę Wam aby otaczała Was taka serdeczność, z jaką ja spotykam się od paru tygodni.
A nade wszystko życzę Wam prawdziwej radości z narodzenia Pańskiego!
***
Cierpliwości, cierpliwości, zdjęcie w peruce też będzie!!! (mimo, że mój Mąż nieco ją wyśmiał...)
Życzę Wam cudownych Świąt w gronie ukochanych osób.
Szczęścia, miłości, zdrowia, spełnienia największych marzeń (i tych mniejszych również).
Życzę Wam aby otaczała Was taka serdeczność, z jaką ja spotykam się od paru tygodni.
A nade wszystko życzę Wam prawdziwej radości z narodzenia Pańskiego!
***
Cierpliwości, cierpliwości, zdjęcie w peruce też będzie!!! (mimo, że mój Mąż nieco ją wyśmiał...)
jest AŻ tak źle??????? |
wtorek, 23 grudnia 2014
6. no to chlup w ten głupi (gadzi) dziób!
Heloł z oddziału chemioterapii ;)
Czerwony diabeł już się we mnie wsączył, goni gada cholernego. A gad? Według mojej oceny, a co ważniejsze potwierdzonej przez uczone dłonie mojej chemioterapeutki, boi się. Tak się boi, że aż się pokulił z tego strachu!!!! Grzecznie wyjaśniłam mu, że lepiej aby dał już sobie ze mną spokój, bo jego dni są policzone.
***
Na okoliczność nadchodzących Świąt zakupiłam twarzową sztuczną fryzurę poznając przy tym kolejną przemiłą Amazonkę. Zaczynam sądzić, że amazonki to jakiś specjalny rodzaj super babek :-D (co o tej teorii sądzisz Sylwia...?).
Akurat nadarzyła się sposobność sprawdzenia jak mi się nosi blond. No i wychodzi, że blondynką nigdy już nie będę (fuj fuj, bez wyrazu u mnie)
Jutro zrobię się na bóstwo i zaprezentuję, a co!!!
Czerwony diabeł już się we mnie wsączył, goni gada cholernego. A gad? Według mojej oceny, a co ważniejsze potwierdzonej przez uczone dłonie mojej chemioterapeutki, boi się. Tak się boi, że aż się pokulił z tego strachu!!!! Grzecznie wyjaśniłam mu, że lepiej aby dał już sobie ze mną spokój, bo jego dni są policzone.
***
Na okoliczność nadchodzących Świąt zakupiłam twarzową sztuczną fryzurę poznając przy tym kolejną przemiłą Amazonkę. Zaczynam sądzić, że amazonki to jakiś specjalny rodzaj super babek :-D (co o tej teorii sądzisz Sylwia...?).
Akurat nadarzyła się sposobność sprawdzenia jak mi się nosi blond. No i wychodzi, że blondynką nigdy już nie będę (fuj fuj, bez wyrazu u mnie)
Jutro zrobię się na bóstwo i zaprezentuję, a co!!!
poniedziałek, 22 grudnia 2014
5. Obsługa klienta
Z okazji zaplanowanego na jutro tête à tête z czerwoną francą poszłam się dziś ukuć do laboratorium (musimy najpierw się upewnić, że spotkanie to przeżyję).
Trafiłam na starszawą Panią Mamałygę, która w wyjątkowo opieszałym stylu obsługiwała Panią ciężarną przede mną. Zajęło to dobre 15 minut.
Gdy w kooooońcuuuuu nadeszła moja kolej Pani Mamałyga zaczęła zbierać moje dane niczym dociekliwy policjant. Brakowało tylko by zapytała o datę ostatniej miesiączki i ostatniego wypróżnienia... A wszystko tylko do standardowej morfologii z rozmazem, wykonywanej prywatnie! W trakcie zbierania wywiadu Pani M. szukała kolejnych klawiszy na skomplikowanej klawiaturze komputera średnio 5 sek/literę, robiąc przy tym mnogą liczbę błędów. Po 10 minutach mozolnego wystukiwania w klawisze dojrzałam jakimś cudem żem zmieniła nazwisko na Głogowska! Proszę więc o poprawienie. Pani nie umie... Zaczynamy zabawę od nowa niestety, eh...
W końcu (!!!!!!) przechodzimy do gabinetu zabiegowego. Po cichu mam nadzieję, że Pani Zabiegowa będzie znacznie bardziej biegła w toczeniu moich cennych płynów niż w pisaniu na klawiaturze. Pani narzeka, że takie to rękawiczki jej dają, natalkowane aż strach, całe spodnie ma biedna wybrudzone... Szkoda, że nie wpada na pomysł, że TAK wybrudzone, bo powinna po każdym zdjęciu tychże wstrętnych rękawiczek umyć jeszcze ręce...
Kilka miesięcy temu cały dzień dumałabym nad tym czy aby nie zgłosić jakości obsługi Pani Mamałygi do kierownictwa laboratorium, aby w bohaterski sposób zapobiec ogólnopolskiemu zakażeniu epidemiologicznemu. Dziś jakoś ma to dla mnie marginalne znaczenie, może jedynie z trochę zabawnym wydźwiękiem, by opisać zdarzenie jako ciekawostkę z mojego dość monotonnego, przy tej pogodzie, dnia...
Tylko wobec braku wyników, które miały być około 18.00 zaczynam się zastanawiać czy Pani Mamałyga nie popełniła w obsłudze mojej szanownej osoby kardynalnego błędu przyklejenia mi na kartoniku niewłaściwego numerku do pobrania wyników online...
Trafiłam na starszawą Panią Mamałygę, która w wyjątkowo opieszałym stylu obsługiwała Panią ciężarną przede mną. Zajęło to dobre 15 minut.
Gdy w kooooońcuuuuu nadeszła moja kolej Pani Mamałyga zaczęła zbierać moje dane niczym dociekliwy policjant. Brakowało tylko by zapytała o datę ostatniej miesiączki i ostatniego wypróżnienia... A wszystko tylko do standardowej morfologii z rozmazem, wykonywanej prywatnie! W trakcie zbierania wywiadu Pani M. szukała kolejnych klawiszy na skomplikowanej klawiaturze komputera średnio 5 sek/literę, robiąc przy tym mnogą liczbę błędów. Po 10 minutach mozolnego wystukiwania w klawisze dojrzałam jakimś cudem żem zmieniła nazwisko na Głogowska! Proszę więc o poprawienie. Pani nie umie... Zaczynamy zabawę od nowa niestety, eh...
W końcu (!!!!!!) przechodzimy do gabinetu zabiegowego. Po cichu mam nadzieję, że Pani Zabiegowa będzie znacznie bardziej biegła w toczeniu moich cennych płynów niż w pisaniu na klawiaturze. Pani narzeka, że takie to rękawiczki jej dają, natalkowane aż strach, całe spodnie ma biedna wybrudzone... Szkoda, że nie wpada na pomysł, że TAK wybrudzone, bo powinna po każdym zdjęciu tychże wstrętnych rękawiczek umyć jeszcze ręce...
Kilka miesięcy temu cały dzień dumałabym nad tym czy aby nie zgłosić jakości obsługi Pani Mamałygi do kierownictwa laboratorium, aby w bohaterski sposób zapobiec ogólnopolskiemu zakażeniu epidemiologicznemu. Dziś jakoś ma to dla mnie marginalne znaczenie, może jedynie z trochę zabawnym wydźwiękiem, by opisać zdarzenie jako ciekawostkę z mojego dość monotonnego, przy tej pogodzie, dnia...
Tylko wobec braku wyników, które miały być około 18.00 zaczynam się zastanawiać czy Pani Mamałyga nie popełniła w obsłudze mojej szanownej osoby kardynalnego błędu przyklejenia mi na kartoniku niewłaściwego numerku do pobrania wyników online...
sobota, 20 grudnia 2014
4. Nothing Compares...
Dzisiejsza rozmowa z niesamowitą Amazonką natchnęła mnie do pewnych przemyśleń, co korzystnie skutkuje spłodzeniem niniejszego posta ;)
Jestem z moim M naście lat, mieszkamy razem od 6-ciu i w tym roku po raz pierwszy mamy choinkę. Nieprawdopodobne???
W poprzednich latach był to szczegół, na który brak mi było czasu i energii. Ot, niepotrzebna, niepraktyczna pierdoła w domu, sprawczyni dodatkowego sprzątania (a przy dwóch złośliwych ;) kotach i tak jest aż nadto).
W tym roku, szczególnie dlatego, że Wigilię spędzamy u nas (drugie tankowanie czerwonej francy zaplanowano mi na 23 grudnia) bardzo chciałam poczuć ten przyjemny świąteczny klimat u siebie w domu.
Całą sobą zapragnęłam, aby rozpachniało się u nas iglastym aromatem, aby wieczorem pogasić wszystkie światła i siedzieć jedynie w blasku choinkowych lampek.
I nagle okazało się, że konieczność kupienia choinki wraz z wszystkimi ozdobami (dziękuję Mamo!!!) stała się nie obowiązkiem, a przyjemnością spaceru, cudnym aromatem w domu, okazją spędzenia paru chwil z mężem przy strojeniu drzewka, ale przede wszystkim błyszczącymi oczami mojej absolutnie zachwyconej Córci.
Dzięki chorobie zaczynam doceniać drobne przyjemności, chwile z kochanymi osobami.
Czuję absolutne szczęście, że...
JESTEM,
MOGĘ,
ŻE RAZEM...
Zaczynam czuć się wyjątkowa. W tym sensie, że widzę jak wiele więcej zauważam, odbieram, czuję...
więcej...
mocniej...
intensywniej...
Gdyby nie rak pewnie byłoby inaczej. Spokojniej, bez tego okropnego lęku, który ciągle łaskocze mnie w gardle. Ale o ile mniej intensywnie??
Czy to moja lekcja? Odrabiam, Panie Boże, pilnie odrabiam! Widzisz, że staram się całą sobą?
Dość miałam już tego sypania, rano odkryłam smętny cmentarz na (nie tylko mojej) poduszce i łyse placki na głowie. Mąż, gdy mnie zobaczył zapytał czy teraz zaśpiewam jak Sinead... na co moja Mam odparła, że owszęęęęę, ale dopiero gdy M. zaśpiewa mi cudnym głosem Eda Sheerana, hehhe!
dobranoc Kochani czytacze!
piątek, 19 grudnia 2014
3. Niespodzianka
Lubicie niespodzianki?
Spotkała mnie dziś taka miła niespodzianka - kwiatek i pomarańcze na wycieraczce pod moimi drzwiami :) (przyznawać się kto to!!)
Odkąd dowiedziałam się o raku spotyka mnie tyle życzliwości i serdeczności ludzkiej...
od uścisku Pani recepcjonistki w szpitalu, dla której nie byłam milionowym
pacjentem tylko kobietą, która usłyszała, jak mi się wtedy wydawało
wyrok śmierci...
poprzez uśmiech, sms, telefon, serdeczny komentarz na blogu
po mszę w mojej intencji od osoby, która nawet nie widziała mnie na oczy...
zupełnie inaczej walczy się gdy kibicuje mi tak wiele osób, jakoś raźniej,
cieplej. Do tego często myślę sobie "Panie Boże, nie możesz być przecież
głuchy na tyle próśb i modlitw ludzkich!"
***
Miły wieczór mnie dziś czeka. Kolacja wigilijna z kolegami z pracy. Zapomnę
na chwilę o gadzie we mnie, pośmieję się, zjem coś dobrego :)
Wciąż rozmyślam jak było rok temu, co czeka mnie za rok... Na zeszłorocznej
Wigilii nawet przez myśl by mi nie przemknęło, że taki czas dla mnie
nadchodzi...
Spotkała mnie dziś taka miła niespodzianka - kwiatek i pomarańcze na wycieraczce pod moimi drzwiami :) (przyznawać się kto to!!)
Odkąd dowiedziałam się o raku spotyka mnie tyle życzliwości i serdeczności ludzkiej...
od uścisku Pani recepcjonistki w szpitalu, dla której nie byłam milionowym
pacjentem tylko kobietą, która usłyszała, jak mi się wtedy wydawało
wyrok śmierci...
poprzez uśmiech, sms, telefon, serdeczny komentarz na blogu
po mszę w mojej intencji od osoby, która nawet nie widziała mnie na oczy...
zupełnie inaczej walczy się gdy kibicuje mi tak wiele osób, jakoś raźniej,
cieplej. Do tego często myślę sobie "Panie Boże, nie możesz być przecież
głuchy na tyle próśb i modlitw ludzkich!"
***
Miły wieczór mnie dziś czeka. Kolacja wigilijna z kolegami z pracy. Zapomnę
na chwilę o gadzie we mnie, pośmieję się, zjem coś dobrego :)
Wciąż rozmyślam jak było rok temu, co czeka mnie za rok... Na zeszłorocznej
Wigilii nawet przez myśl by mi nie przemknęło, że taki czas dla mnie
nadchodzi...
czwartek, 18 grudnia 2014
2. Ironia losu
Ironia losu czasem puka nas swoim kościstym palcem w plecy i chichra jak hiena do ucha...
Dwa lata temu, zainspirowana akcją "daj włos" (pod patronatem Fundacji Rak'n'Roll) zaczęłam zapuszczać włosy. Ujęła mnie idea oddania włosów na darmowe peruki dla kobiet, które przeszły piekło chemioterapii i utraciły ten atrubut swojej kobiecości.
Trzy miesiące temu wreszcie sfinalizowałam swój plan. Nie było bardzo trudno. Urosła taka długość, że i dla mnie starczyło na włosy do ramion, a ile lżej na głowie się zrobiło...
Na dzień przed tankowaniem czerwonej francy (Doxorubicynka mniam mniam!), moja chemioterapeutka pożegnała mnie słowami "radzę ściąć włosy na krótko, łatwiej to pani i rodzina zniesiecie". Jako, że jestem bardzo posłuszną pacjentką, dzień pierwszego wlewu zakończyłam przemiłym wieczorkiem z moją Panią fryzjerką.
W lustrze przez tydzień widziałam obcą osobę, aż w końcu udało mi się nawet polubić ten stan (krótkie włosy to na prawdę wygoda!!!):)
Dwa dni temu, jak z zegarkiem w ręku 2 tygodnie od wlewu, zaczęło się...
wiedziałam
spodziewałam się
w częstości występowania skutków ubocznych, ten opisywany jest u 100% pacjentów
recepta na perueczkę czeka, w szufladzie śpią już uprane, uprasowane trzy twarzowe chusteczki
a jednak...
dziwnie, nieswojo, wciąż merdam, wyciągam... nie mogę wyjść ze zdziwienia i niewielkiej nostalgii...
wszędzie widzę wijące się włosy, wpadają za kołnierz, do zupy, na klawiaturę...
chyba w Wigilię wystąpię na Sinead o'Connor... dobrze, że chociaż ta strata jest tymczasowa.
Dwa lata temu, zainspirowana akcją "daj włos" (pod patronatem Fundacji Rak'n'Roll) zaczęłam zapuszczać włosy. Ujęła mnie idea oddania włosów na darmowe peruki dla kobiet, które przeszły piekło chemioterapii i utraciły ten atrubut swojej kobiecości.
Trzy miesiące temu wreszcie sfinalizowałam swój plan. Nie było bardzo trudno. Urosła taka długość, że i dla mnie starczyło na włosy do ramion, a ile lżej na głowie się zrobiło...
Na dzień przed tankowaniem czerwonej francy (Doxorubicynka mniam mniam!), moja chemioterapeutka pożegnała mnie słowami "radzę ściąć włosy na krótko, łatwiej to pani i rodzina zniesiecie". Jako, że jestem bardzo posłuszną pacjentką, dzień pierwszego wlewu zakończyłam przemiłym wieczorkiem z moją Panią fryzjerką.
W lustrze przez tydzień widziałam obcą osobę, aż w końcu udało mi się nawet polubić ten stan (krótkie włosy to na prawdę wygoda!!!):)
Dwa dni temu, jak z zegarkiem w ręku 2 tygodnie od wlewu, zaczęło się...
wiedziałam
spodziewałam się
w częstości występowania skutków ubocznych, ten opisywany jest u 100% pacjentów
recepta na perueczkę czeka, w szufladzie śpią już uprane, uprasowane trzy twarzowe chusteczki
a jednak...
dziwnie, nieswojo, wciąż merdam, wyciągam... nie mogę wyjść ze zdziwienia i niewielkiej nostalgii...
wszędzie widzę wijące się włosy, wpadają za kołnierz, do zupy, na klawiaturę...
chyba w Wigilię wystąpię na Sinead o'Connor... dobrze, że chociaż ta strata jest tymczasowa.
środa, 17 grudnia 2014
1. Jakie role zssyła Wam życie?
W ostatnich dniach miałam przemyślenia, że życie to trochę teatr. My, aktorzy w maskach, które sami sobie przywdziewamy, czasem z własnej woli, czasem z przymusu sytuacji.
Żona... jedna z moich pierwszych świadomych ról, z całym dobrodziejstwem inwentarza, adventages, disadvanteges, na dobre i na złe...
Mama... dla mnie spełnienie wielkiego marzenia, stworzenie nowego życia od zera, serce pod moim sercem, pierwsze spotkanie, pierwszy dotyk, wyjątkowy pierwszy rok życia mojej Córci, podczas którego powoli poznawałyśmy się nawzajem. Najcudniejsze słowa jakie słyszałam to "mamo" w tych małych ustach...
Amazonka... maska włożona mi gwałtem, siłą i przemocą. Propozycja nie do odrzucenia. Wola Najwyższego??
Chciałabym wytrwać w wierze ze ta życiowa droga została mi dana w jakimś wyższym i dobrym celu, który wkrótce zrozumiem.
Jak mawia moja Mama... Każdy dostaje taki krzyż który jest w stanie udźwignąć. Podźwignęłam, ruszam w niełatwą drogę, ale z podniesionym czołem i widzę wtedy tylu ludzi kibicujących mi, pytających z troską co u mnie. Może pisanie będzie moją terapią, oswajaniem z nowa codziennością, kontaktem z Wami by powiedzieć co u mnie...
Kiedyś, w wyjątkowym Chustkowym blogu (znacie?) przeczytałam, że autorka po usłyszeniu diagnozy "rak" z uporem maniaka przeszukiwała internet w poszukiwaniu ozdrowieńców z tej koszmarnej choroby, że było to dla niej świadectwem, że jej też może się udać. Istotnie zareagowałam tak samo, już na etapie oczekiwania na ostateczne potwierdzenie diagnozy, niekiedy znajdując coś zgoła odwrotnego. Nie muszę już tego więcej robić! Mam w planach stać się sama świadectwem dla innych wystraszonych kobiet, że można walczyć, można wygrać.
Dziękuję jeśli będziecie w tej walce gdzieś obok mnie, wirtualnie czy w realu.
Amazonka... maska włożona mi gwałtem, siłą i przemocą. Propozycja nie do odrzucenia. Wola Najwyższego??
Chciałabym wytrwać w wierze ze ta życiowa droga została mi dana w jakimś wyższym i dobrym celu, który wkrótce zrozumiem.
Jak mawia moja Mama... Każdy dostaje taki krzyż który jest w stanie udźwignąć. Podźwignęłam, ruszam w niełatwą drogę, ale z podniesionym czołem i widzę wtedy tylu ludzi kibicujących mi, pytających z troską co u mnie. Może pisanie będzie moją terapią, oswajaniem z nowa codziennością, kontaktem z Wami by powiedzieć co u mnie...
Kiedyś, w wyjątkowym Chustkowym blogu (znacie?) przeczytałam, że autorka po usłyszeniu diagnozy "rak" z uporem maniaka przeszukiwała internet w poszukiwaniu ozdrowieńców z tej koszmarnej choroby, że było to dla niej świadectwem, że jej też może się udać. Istotnie zareagowałam tak samo, już na etapie oczekiwania na ostateczne potwierdzenie diagnozy, niekiedy znajdując coś zgoła odwrotnego. Nie muszę już tego więcej robić! Mam w planach stać się sama świadectwem dla innych wystraszonych kobiet, że można walczyć, można wygrać.
Dziękuję jeśli będziecie w tej walce gdzieś obok mnie, wirtualnie czy w realu.